Ukryć śmierć
Skala zbrodni, które Niemcy popełnili podczas powstania warszawskiego, szybko stała się problemem dla nich samych
Niemieccy żołnierze na warszawskiej Woli. Sierpień 1944 r.
80 LAT. PAMIĘTAMY
Wieczorem w sobotę, 5 sierpnia 1944 r. dowódca niemieckiej 9. Armii gen. Nikolaus von Vormann rozmawiał z SS-Gruppenführerem Heinzem Reinefarthem. Była to zwyczajowa wymiana zdań – wysocy rangą oficerowie omawiali przebieg walk w Warszawie. Gdy Vormann zapytał o straty, usłyszał, że wśród własnych żołnierzy jest 6 zabitych, 24 ciężko, a 12 lekko rannych. Straty Polaków? Ponad 10 tys., razem z rozstrzelanymi. Ale to, co najgorsze, padło w tej wymianie zdań wcześniej. Reinefarth oświadczył, że nie wie, co robić z cywilami, a po chwili dodał: „Mam mniej amunicji niż jeńców”. Dla niego takie stwierdzenie było czymś naturalnym. Bo już wcześniej wrogów III Rzeszy eliminował, czyli zabijał.
Apogeum szaleństwa mordowania nastąpiło 5 sierpnia. Dowodzących tego relacji są setki. Jedną z nich we wrześniu 1944 r. złożył Jan Bęcwałek, który rankiem tego dnia przebywał w piwnicach domu przy Staszica 4. W rozmowie z Ireną Trawińską, która z Edwardem Serwańskim zbierała relacje świadków zbrodni niemieckich w Warszawie, powiedział: „W pewnym momencie wpadli Niemcy i wypędzono nas. Przy wyjściu wydzierano rzeczy, które mieliśmy ze sobą. Oddzielano kobiety i mężczyzn. Kobiety pędzono w kierunku ul. Działdowskiej. W grupie mężczyzn zostałem przeprowadzony na podwórze domu ul. Staszica nr 15. Spędzono tam kilkuset mężczyzn i wkrótce rozpoczęto egzekucję. Strzelano z karabinów maszynowych do zbitej gromady. Od pierwszej chwili wycofałem się do tyłu, tak że zanim padły pierwsze szeregi – zdołałem się położyć i ukryć. Strzały nie dosięgały mnie”.