Przydałby się miotacz ognia
Musimy wrócić do podstaw: uzgodnić raz na zawsze, że rząd ma służyć wyłącznie do obrony naszych praw i do niczego więcej
Z Alexem Tokarevem rozmawia Sebastian Stodolak
Wygląda na to, że następuje światowy zwrot polityczny w stronę wolnego rynku. Najpierw Argentyna, potem USA, a teraz nawet w Europie mówi się o deregulacji. Realne zjawisko czy gra pozorów?

Alex Tokarev, wykładowca ekonomii na Northwood University
Alex Tokarev, wykładowca ekonomii na Northwood University
Bardzo realne, zwłaszcza tutaj, w Stanach Zjednoczonych. Tempo zmian w ciągu pierwszych pięciu tygodni administracji Trumpa przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. To, co się teraz dzieje, przypomina mi wydarzenia sprzed 45 lat. W 1979 r. Margaret Thatcher została premierem Wielkiej Brytanii i po 34 latach socjalizmu sprywatyzowała te firmy państwowe, które ciągnęły gospodarkę w dół. Rok później w USA wybrano Ronalda Reagana. Wydaje się, że teraz schemat jest podobny. W 2023 r. w Argentynie wygrał Javier Milei, który prowadził kampanię z piłą łańcuchową, obiecując cięcia wydatków rządowych i regulacji. Rok później wybrano Trumpa, który obiecał powierzyć Elonowi Muskowi Departament Efektywności Rządowej (DOGE), by zredukować biurokrację i wydatki państwa.
Co do Europy – cóż, zależy, o czym mowa. Jeśli o państwach, to widać pewną zmianę. Włochy skręciły na prawo z Meloni, Niemcy także, powierzając władzę chadecji. Nawet rządząca w Wielkiej Brytanii Partia Pracy nie różni się zbytnio od Partii Konserwatywnej.
A co z Brukselą? KE przedstawiła Clean Industrial Deal – plan, który zakłada m.in. obniżenie podatków na energię czy deregulację sektora energetycznego, co można by uznać za reformy wolnorynkowe.
Nie wierzę w nic, co obiecują eurokraci w tym zakresie. Ci ludzie nie są wybierani przez obywateli ani za nich odpowiedzialni. W ich interesie jest tworzenie większej liczby regulacji. W końcu to ich praca: siedzieć przy biurku i produkować przepisy i ograniczenia, którymi ludzie mają się kierować. Możliwe, że poczuli się zagrożeni tym, co się dzieje w USA pod prezydenturą Trumpa i po reprymendzie od wiceprezydenta J.D. Vance’a. Nie wierzę jednak, że są autentycznie zaangażowani w reformy.