Artykuł
Schron, czyli co?
W razie niebezpieczeństwa niedobrze byłoby, aby mieszkańcy stolicy dowiadywali się, że najbliższy czynny schron jest w… Wilnie albo Helsinkach
Powiedzmy prawdę: w Polsce schronów nie ma w ogóle. Ba, pojęcia schronu polskie prawo nie definiuje, a zatem realnie nawet nie wiemy, czym schron jest. Brak definicji pozwala na swobodne żonglowanie rzekomą liczbą istniejących czy budowanych schronów przez wszelkiej maści „urzędowych optymistów”. Skoro prawo nie definiuje, co jest schronem, to na upartego można wliczyć do statystyk nawet piwniczkę na ziemniaki.
Doświadczenie historyczne w tym względzie też mamy, delikatnie mówiąc, nie najlepsze. Sanacyjni poprzednicy obecnych włodarzy RP zainteresowali się schronami dość późno, a mówiąc wprost – o wiele za późno. W Rozporządzeniu Ministra Spraw Wewnętrznych z 26 sierpnia 1939 r. przewidywano, że na każdej działce zabudowanej budynkami mieszkalnymi o kubaturze przewyższającej 2500 m sześc. powinny zostać urządzone schrony przeciwlotnicze. Dobrze zarządzono, tyle że – jak to w Polsce bywa od stuleci – najlepsze idee i słuszne rozwiązania wprowadza się w życie zbyt późno. Rozporządzenie nakazujące budowę schronów wydano na pięć dni przed wybuchem wojny, a w takim tempie nie buduje się schronów nawet we współczesnych Chinach, a co dopiero w zbiurokratyzowanej Polsce. Bez ryzyka możemy stwierdzić, że na podstawie tego rozporządzenia nie zbudowano choćby jednego. Co było dalej? Dalej była hekatomba dla maltretowanej bombardowaniami ludności i ucieczka władz do bezpieczniejszej Rumunii.