Artykuł
O jawności z drugiej strony
Sukcesem ustawy byłoby stworzenie takich rozwiązań, by jak najwięcej spraw kończyło się już w pierwszym kroku, tj. by obywatel na swój wniosek dostawał szybką i jednoznaczną odpowiedź
Ustawa o dostępie do informacji publicznej jest często wykorzystywana do prywatnych celów, a nie dbałości o sprawy publiczne. Czy tak powinna wyglądać transparentność życia publicznego?
Za sprawą pierwszej prezes Sądu Najwyższego odżyła w Polsce dyskusja o jawności. Małgorzata Manowska złożyła do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o uznanie niekonstytucyjności części uregulowań ustawy o dostępie do informacji publicznej. Twierdzi, że nieprecyzyjnie definiuje ona m.in. takie terminy jak: „osoby pełniące funkcje publiczne”, „związek z pełnieniem funkcji publicznych”, „władze publiczne”. Stawia także zarzut, że ustawa „zawiera istotną lukę w postaci braku uwzględnienia udziału osoby, o której informacja podlega udostepnieniu” i nie reguluje kwestii anonimizacji. Wniosek spotkał się ze zmasowaną krytyką i zarzutami chęci ograniczenia dostępu do informacji, zamachu na jawność życia publicznego czy wręcz o zagrożeniu demokracji. Tymczasem spora część zarzutów stawianych przez prezes SN jest warta co najmniej rzetelnej analizy. Sprowadzenie dyskusji do emocjonalnych zarzutów i chwytliwych haseł pokazuje niski poziom debaty publicznej w Polsce.
Dyskusja o jawności w Polsce zbyt często przebiega według uproszczonych schematów i z góry rozpisanych ról. Oto z jednej strony są obrońcy jawności, którzy niczym szlachetne westalki strzegą świętego ognia transparentności. Z drugiej zła administracja brukająca swoją złą wolą ideę jawności życia publicznego. W mediach dominują głosy osób z organizacji pozarządowych zainteresowanych tą kwestią, dyskusja jest więc jednostronna i zarazem zubożona.
-
keyboard_arrow_right
-
keyboard_arrow_right
-
keyboard_arrow_right
-
keyboard_arrow_right
-
keyboard_arrow_right