Artykuł
Retoryczna kapitulacja
Demonstracja poparcia dla rządów premiera Viktora Orbána. Budapeszt, 23 października 2021 r.
Pogląd, że populiści potrafią wyrazić realną potrzebę ludu, jest tak naprawdę mitem. Za to dużo jest prawdy w opowieści o intelektualnym lenistwie polityków opozycji – i nie widać tu oznak poprawy
Z Janem Kubikiem rozmawia Kacper Leśniewicz
Kieruje pan międzynarodowym zespołem ekspertów badających populizm - co się takiego wydarzyło, że populiści są tak silni w Europie Wschodniej?
Wpływ na to ma kilka czynników. Na pewno transformacja systemowa - cena, którą ludzie zapłacili za zmiany, jest nierówno rozłożona na poziomie klas społecznych oraz regionalnie. Ludzie mieszkający w małych miastach, rejonach poprzemysłowych czy na wsiach mają poczucie osamotnienia. Odwróciły się od nich elity polityczne, które forsowały własne wartości, a państwo i jego instytucje w coraz mniejszym stopniu są w stanie zapewnić im wsparcie. Rynek pracy jest niepewny, partie postawiły na klasę średnią, zaś do tego w mediach najczęściej peryferie są przedstawiane przez pryzmat negatywnych skojarzeń. Efekt? Poczucie zagubienia i kulturowego wykorzenienia.
Jaki jest więc patent populistów na peryferie?
Spójrzmy na Węgry - Viktor Orbán po przegranych wyborach w 2006 r. przystąpił do budowy oddolnego ruchu „kół obywatelskich”. Analizy socjologów pokazują, że była to mozolna praca u podstaw - wiele inicjatyw samopomocowych i charytatywnych, wymyślanie nowych świąt, które wspólnie przeżywano, wycieczki edukacyjne oraz pielgrzymki, festiwale jedzenia, nawet szkolenia ze składania skarg na skandalizujące treści w mediach.