Niemcy i ich alternatywy
A może prozachodnich i demokratycznych Niemiec tak naprawdę nigdy nie było? To znaczy: istniały pod amerykańską kuratelą, a w miarę jak ona słabła, zaczynały się stawać tym, czym same z siebie po prostu są
Modne stało się opisywanie Niemiec jako słabych lub zgoła w ruinie. Częściowo jest to prawdziwe tłumaczenie faktycznie zachodzącego procesu rozkładu. A częściowo widać w tym próbę odreagowania: z jednej strony tych, których polityka niemiecka zawiodła, a z drugiej – tych, do których zaczyna docierać, że Berlin stanie się jeszcze brutalniejszy, bo nie ma już środków, by „osładzać” unijnym partnerom liczne upokorzenia.
Trudno więc uciec od pytania, czy koniec pewnej epoki w historii Niemiec będzie też końcem UE – była to przecież wspólna era symbolizowana przez Angelę Merkel, która niedawno wydała memuar „Wolność. Wspomnienia 1954–2021”. To obszerne dzieło, tyleż nudne, co próżne. Nudne, bo nieobfitujące przesadnie w nieznane wcześniej informacje. A próżne, bo starające się na wszelkie sposoby wybielić autorkę, która często pomija najbardziej kontrowersyjne kwestie.
Ale we wspomnieniach Merkel jest coś arcyniemieckiego: racjonalizacja wydarzeń, decyzji i sytuacji, które z bliska były pełne emocji, niepewności, manii i fobii. Widać to w drobiazgach, chociażby w tym, jak opisuje zajście z labradorką Koni, ulubienicą Władimira Putina. Wtedy, w 2007 r. w Soczi, gdy zwierzę niespodziewanie do niej podeszło, Merkel była bardzo wzburzona, bo boi się psów (Putin zapewniał, że wejście Koni nie było ukartowane), ale teraz zaczęła się z tych emocji wycofywać.
Podobny schemat widoczny jest też w ważniejszych sprawach. We wspomnieniach była kanclerz przekonuje, że decyzja o otwarciu granic we wrześniu 2015 r. to krok przemyślany oraz skonsultowany z partnerami zagranicznymi. Podobnie wycofanie się z energii atomowej – w oczach Merkel wydaje się dojrzałym wyborem, zaś sama decyzja miała zapaść na długo przed katastrofą w japońskiej Fukushimie, do której doszło w 2011 r. Wiele wskazuje jednak na to, że prawda o obydwu wydarzeniach była inna, że zadecydowały osobiste inklinacje i nerwowe reakcje na emocje społeczne.