Artykuł
Sputnik i pogrom
Rosyjscy nacjonaliści często nie cierpią Putina, a niemal zawsze są wobec niego nieufni
Manifestacja Partii Narodowo-Bolszewickiej przed Kremlem. Moskwa, 5 lutego 2005 r.
Od marca w rosyjskich więzieniach siedzą Gieorgij Paramoszin oraz Kirył Nikulienkow. Jeden z nich przez pewien czas prowadził głodówkę, zaś ostatnio areszt tymczasowy przedłużono im do stycznia. Choć stawiane tej dwójce zarzuty pozostają nieznane, to jest jasne, że to sprawa polityczna – 20-latkowie, Rosjanie, prowadzili w sieci Telegram kanał (niebijący rekordów popularności), na którym krytykowali najazd na Ukrainę, a także samego Władimira Putina.
Nie, to nie dwóch młodziutkich rosyjskich demokratów, którzy dostali się pod walec bezwzględnej dyktatury. Paramoszin i Nikulienkow to wojujący rosyjscy nacjonaliści. Na ich kanale pojawiały się głównie materiały skierowane przeciw muzułmańskiej migracji, o której wspieranie oskarżali Kreml. Zdarzały się tam również akcenty antysemickie. Zarazem konsekwentnie sprzeciwiali się agresji wobec Ukrainy.
Sprzeczność? Nie w Rosji.
„Stalin! Beria! Gułag!”
Osoby niebędące znawcami Rosji utożsamiają tamtejszy nacjonalizm z putinizmem. Dziwić się temu osądowi nie sposób. Po pierwsze, współczesny imperializm kojarzy się z nacjonalizmem. A po drugie, ponieważ Rosja jest autorytarną dyktaturą, a hasła wściekle nacjonalistyczne intensywnie z niej dobiegają, łatwo uznać, iż są to poglądy władzy. Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana – bo Rosja Putina nie jest tak zglajszachtowana jak Związek Radziecki Stalina.