Artykuł
Ta ekonomia jest do bani
Przyznam się do czegoś – nie cenię prac tegorocznych noblistów z ekonomii Darona Acemoğlu, Jamesa Robinsona i Simona Johnsona. Dlaczego? Bo ich prace wydają mi się pisane po to, by udowodnić z góry ustaloną tezę.
Oni zawsze chcą pokazać, dlaczego zachodni model społeczno-gospodarczy jest tym najlepszym i dlaczego akurat on zagwarantował Anglikom czy Amerykanom potęgę i dobrobyt. Jednak odpowiedź nie może być „niepoprawna”. Nie można na przykład dojść do wniosku, że Zachód doszedł do tego, co ma, bo podbijał oraz wyzyskiwał czy handlował niewolnikami. Tego się można wstydzić (owszem), ale nie wolno twierdzić, że to na tym zachodni sukces się zasadza. W ich pracach musi być za to zawsze coś o demokracji. Najlepiej w wersji liberalnej, z jej inkluzywnymi instytucjami. I pod taką tezę szukają argumentów. Wedle metody „torturujcie dane tak długo, aż powiedzą wszystko, co chcecie” – zasadę tę zdradził mi parę lat temu pewien ekonomista z Banku Światowego.