Artykuł
Scenariusz alt-Zachodu
Uważni obserwatorzy amerykańskiego życia politycznego spodziewali się triumfu Donalda Trumpa już od jakiegoś czasu, i to pomimo swoich politycznych sympatii i antypatii. Ulf Poschardt, doświadczony redaktor „Die Welt”, zrozumiał, że kampania Harris nic nie da, kiedy sama kandydatka prężyła się na okładce „Vogue’a”, a jej przeciwnik serwował frytki wiwatującym zwolennikom w McDonaldzie. Ja zrozumiałem chyba po wywiadzie z Bretem Baierem dla Fox News, w którym przez bite pół godziny Harris nie udało się powiedzieć absolutnie nic konkretnego o sobie i swojej polityce. Sprawiała wręcz wrażenie osoby, która podchodzi do ważnego egzaminu z pustką w głowie, a mimo to jest święcie przekonana, że zaliczenie jej się z jakiegoś powodu należy.
Polityka ma coś ze sportu – i tu, i tu pieniądze się przydają, ale same nie wygrywają. Harris wydała na kampanię trzy razy więcej niż Trump, sromotnie z nim przegrała. 312 głosów elektorskich, w tym ze wszystkich stanów swingujących, w połączeniu z przejęciem przez republikanów Senatu i (najpewniej) utrzymaniem Izby Reprezentantów. Takiej sytuacji nie było od lat i aż takiego zwycięstwa mało kto się spodziewał.
Elita i cała reszta
Żadna zachodnia demokracja nie może obok takiego sukcesu politycznego przejść obojętnie. Jest jak meteoryt, który uderza w powierzchnię oceanu. Stare elity polityczne nie mogą już, tak jak w 2016 r., zbyć całej sprawy wzruszeniem ramion i refleksją, że to efekt manipulacji opartej na big data i umiejętnie przeprowadzonej kampanii w mediach społecznościowych, że ludzie zmądrzeją, że to minie. Kryzys przywództwa widoczny jest przecież nie tylko w partii demokratycznej, w której okazało się, że stare pokolenie nie ma już siły, a młodsze w ogóle „całej tej demokracji” nie rozumie i nie potrafi z wyborcami rozmawiać. Trochę młodszy Biden byłby faktycznie kandydatem idealnym – dość progresywnym, by przyciągnąć wyborcę nowolewicowego, dość solidarystycznym czy newdealowym, by uwieść wyborcę socjalnego, i dość doświadczonym i charyzmatycznym, by podobać się centrum, a nawet umiarkowanym konserwatystom. Ale to pokolenie polityków już odchodzi, zastępują je technokraci, którzy jak Koriolan w dramacie Szekspira nie rozumieją, że muszą się ludziom podobać, że nawet obiektywne przymioty, zasługi czy bogate CV nie przekładają się automatycznie na wyborczy sukces.