Artykuł
Ci protekcyjni Amerykanie
Chronienie własnego przemysłu stało się w XIX w. specjalnością USA. Tak Waszyngton ograł Wielką Brytanię i resztę Europy
„Pogrzeb wolnego handlu” – amerykańska karykatura po wprowadzeniu taryf celnych w 1846 r.
Dla mnie najpiękniejsze słowa to: taryfa celna – powiedział 15 października 2024 r. Donald Trump podczas spotkania zorganizowanego przez Bloomberga. Tej rozmowie przysłuchiwało się ponad 600 prezesów amerykańskich firm. Przyszły prezydent nie ukrywał, że będzie chciał na początek obłożyć 10-proc. cłem sprowadzane towary. A jeśli reszta świata nie okaże zrozumienia dla jego działań, to karne opłaty podniesie nawet do 50 proc. Ale w przypadku Chin – perorował Trump – cło ma wynosić od razu 60 proc., z założeniem, iż może być to wstęp do mocniejszego uderzenia.
Potem z każdym dniem kampanii przyszły prezydent USA eskalował zapowiedzi co do tego, jakich ceł użyje wobec innych krajów. I widać było, że nie żartuje. Podobnie jak nie żartowali prezydenci USA w XIX w.
Wolność dla handlu
W czasach przed rewolucją przemysłową, gdy w Europie dominował merkantylizm, takie pojęcia jak swobodny przepływ towarów i wolny handel nie istniały. Cła były wtedy oczywistością. Dlatego też to, co napisał Adam Smith w dziele „Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów” wydanym w 1776 r., brzmiało rewolucyjnie. Ojciec liberalnej myśli ekonomicznej krytykował politykę merkantylistyczną, której celem było utrzymywanie przez państwo dodatniego bilansu handlowego. Jego zdaniem blokowano tak rozwój produkcji, ponieważ żaden kraj nie posiadał dość zasobów, by rozwijać każdą gałąź przemysłu. Poza tym Smithowi marzyło się coś jeszcze. „Gdyby wszystkie narody przyjęły liberalny system wolnego wywozu i wolnego przywozu, to różne państwa wchodzące w skład wielkiego kontynentu przypominałyby do pewnego stopnia prowincje wielkiego imperium” – pisał.