Artykuł
Netanjahu jak Putin Świat
Do młodych wyborców w USA nie przemawia już argument, że racja musi być po stronie Izraela, bo tak przecież zawsze było
Propalestyński protest w pobliżu Kapitolu. Waszyngton 24 lipca 2024 r.
Ze Stephenem Zunesem rozmawia Eliza Sarnacka-Mahoney
Czy wojna Izraela z Hamasem i Hezbollahem wpływa na wybory prezydenckie w USA?
Oczywiście. Choć ten konflikt o wiele więcej kłopotów przysparza Kamali Harris, i to mimo tego, że prezentuje ona dużo bardziej umiarkowane stanowisko. Podkreśla, że o ile Izrael ma prawo się bronić, o tyle pytanie – jakimi środkami powinien się bronić? – pozostaje otwarte. Ale Harris jest przecież jednocześnie urzędniczką administracji, która wysyła broń Izraelowi. Zaś Trump niezmiennie pozostaje zdeklarowanym przyjacielem Binjamina Netanjahu oraz jego skrajnie nacjonalistycznej rządowej frakcji. Republikanin nie uważa, że Tel Awiw winien dążyć do zawieszenia broni albo negocjować z Palestyńczykami.
Wojna Izraela podzieliła też społeczeństwo?
O wyniku prezydenckiego głosowania przesądzą głosy osób niezdecydowanych, to już znak rozpoznawczy wyborów w USA. Wśród młodych, a to oni są najbardziej wrażliwi na konflikt na Bliskim Wschodzie, mamy dwie podgrupy. Pierwsza to osoby myślące kategoriami bardziej konserwatywnymi i w związku z tym rozważające postulaty Trumpa. Który nie przepuści okazji, by nie powtórzyć, że gdyby to on urzędował w Białym Domu, nie mielibyśmy wojny w Ukrainie ani w Gazie. To bzdura, ale Trump z premedytacją promuje siebie jako cudotwórcę w kontraście do „słabej” Harris, która jest „tylko” kobietą, do tego kolorową. W drugiej podgrupie są wyborcy skłaniający się ku lewicy, zszokowani faktem, że amerykańska broń zabija cywilów. Do tego jeszcze dochodzi grupa wyborców o korzeniach bliskowschodnich. W „wahającym się” Michigan, 10-milionowym stanie, który odegra w tej elekcji być może nawet decydującą rolę, mamy 17 tys. uprawnionych do głosowania Palestyńczyków i 82 tys. Libańczyków...