Wyszukaj po identyfikatorze keyboard_arrow_down
Wyszukiwanie po identyfikatorze Zamknij close
ZAMKNIJ close
account_circle Jesteś zalogowany jako:
ZAMKNIJ close
Powiadomienia
keyboard_arrow_up keyboard_arrow_down znajdź
removeA addA insert_drive_fileWEksportuj printDrukuj assignment add Do schowka
comment

Artykuł

TEMATY:
TEMATY:
Data publikacji: 2024-10-22

Zatraceni w krzemie

Jak nowe technologie niszczą autonomię i zatruwają demokrację

3 listopada 2017 r. o godzinie 19 czasu wschodnioamerykańskiego oficjalne konto prezydenta USA Donalda Trumpa na Twitterze zniknęło. Było sobie, było, a nagle – bach! Nie ma. „Strona nie istnieje” – informował Twitter zdumionych internautów, na moment wytrąconych ze zbawczego transu, w jaki wprowadza ich (nas) główne obecnie zajęcie ludzkości, czyli suwanie kciukiem po ekranie smartfona. Po 11 minutach sytuacja wróciła do normy. Konto się pojawiło i Donald Trump mógł spokojnie powrócić do tłitowrzasków oraz prób wszczęcia wojny nuklearnej przez ćwierki. Sprawcą zamieszania okazał się szeregowy pracownik Twittera, który odchodził z pracy i zapragnął zrobić to z hukiem.

Większość komentarzy w mediach społecznościowych po tym wydarzeniu i tak dotyczyła treści tłitów Trumpa i ich zgodności z polityką firmy. „Powinni go całkiem zdjąć”, „Dlaczego w ogóle przywrócili konto? Za takie tłity inny już dawno by poleciał”, „Czyżby rząd trzymał Twittera za jaja?”. Zwolennicy Trumpa zaś w niekończących się tłitowych wojnach krzyczeli, że swoimi kontrowersyjnymi wypowiedziami prezydent wcale nie gwałci zasad, że użytkownikiem jest wręcz wzorcowym, więc łapy odeń precz.

W ferworze tej nawalanki nikt nie zwrócił uwagi, że ów absurdalny konflikt uwydatnia przerażający w zasadzie fakt: prywatne media społecznościowe, takie jak Twitter czy Facebook, posiadły nadspodziewanie dużo władzy. Donald Trump, czy tego chcemy, czy nie, jest prezydentem światowego mocarstwa i porozumiewa się z obywatelami głównie za pomocą platformy należącej do prywatnej korporacji. Ta zaś ma moc go sobie po prostu „wyłączyć”. Platforma przejęła funkcję publicznej infrastruktury dla rozpowszechniania informacji i prowadzenia politycznej debaty, ale, po pierwsze, żadnej kontroli publicznej nie podlega, a po drugie, nie działa dla idei, ale istnieje po to, by jak najwięcej zarobić na reklamach.

Polak też potrafi – niedawno wiadomością tygodnia była nie wypowiedź, nie oświadczenie, nie list, ale tłit przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska. I kiedy zapytamy, jakim cudem za bezcen sprzedaliśmy publiczne prywatnemu, jak to się stało, że nasze życie polityczne toczy się na stronach o nazwie „Ćwierkacz” czy „Książka twarzy”, okaże się, że ten problem to w istocie jedynie drobny fragment procesu, który powoli zjada nie tylko debatę publiczną, ale i wszelkie mechanizmy konstytutywne dla demokracji.

close POTRZEBUJESZ POMOCY?
Konsultanci pracują od poniedziałku do piątku w godzinach 8:00 - 17:00