Artykuł
Ja po prostu filtruję
Nie rządzimy prawnymi wytrychami – to słowo kojarzy się z włamywaczem, a ja się nim nie czuję
Z Maciejem Berkiem rozmawia Marcin Fijołek, Polsat
Mówią, że jest pan mózgiem tego rządu, że kiedy jest problem z ustawą albo nie wiadomo, o co chodzi w projekcie, to trzeba pisać do Berka.
Odpowiadam za zespół do spraw programowania prac rządu oraz jestem szefem Komitetu Stałego Rady Ministrów – czyli koordynuję dwa najważniejsze etapy przed wejściem ustawy na posiedzenie rządu. Widzę zatem wszystko na starcie i na mecie. Filtruję. Ale czy czuję się mózgiem? Jestem istotnym fragmentem maszyny, która zarządza procesem przygotowania ustawy, dbam o krwiobieg legislacyjny.
Dużo tu polityki? Pana praca to nie tylko techniczna korekta kolejnych projektów, lecz także polityczna odpowiedzialność za sukcesy rządu albo ich brak, za napięcia między koalicjantami, za skalę pretensji opozycji.
Nie wiem, czy ilość polityki da się zważyć w proporcjach czy procentach. Ale wydaje mi się, że przez kilkanaście lat współpracy wypracowaliśmy z premierem Tuskiem wspólne rozumienie pewnych ryzyk, priorytetów; rozumiemy się nawet bez potrzeby szczegółowego omawiania poszczególnych spraw. Nie ma co kryć – moja praca to robota w systemie polityczno-prawnym. Nawet przy technicznym wdrażaniu unijnych dyrektyw pojawia się polityka. Nie mówiąc o takich kwestiach jak związki partnerskie – gdzie obok polityki jest też kwestia przygotowania odpowiedniej formy prawnej, dostosowania jej do tego, co politycznie realne.
A co jest politycznie realistyczne w tej sprawie? Minister ds. równości Katarzyna Kotula przygotowuje tę ustawę od roku, a wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz mówi „nie” i zapowiada własny projekt. Jakie jest pana zadanie w takim sporze?
Rozmawiam, wyczuwam klimat, staram się znaleźć wspólny mianownik albo taką furtkę, żeby dana ustawa była możliwa do uchwalenia, gdy jest zielone światło od premiera. A w tej sprawie jest.