Artykuł
W imię światła i powietrza
110 lat temu nad Marną Niemcy pożegnali się z marzeniem o germańskiej Europie. W czym nieco pomogli im francuscy taksówkarze
Ilustracja przedstawiająca bitwę nad Marną w 1914 r.
Po sforsowaniu Marny 4 września 1914 r. niemieckim żołnierzom został do Paryża dzień marszu. Ze stolicy III Republiki ewakuowali się już rząd i prezydent Raymond Poincaré. Wieści z frontu przerażały. „We Francji, podobnie jak w Belgii, Niemcy pozostawiali za sobą poczerniały i zbezczeszczony szlak przemarszu. Wsie palono, cywilów rozstrzeliwano, domy grabiono i niszczono, jeżdżono konno po pokojach, ciągnięto przez ogrody lawety artyleryjskie. Na cmentarzu w Nubécourt, w rodzinnym grobowcu Poincarégo, urządzono latrynę” – relacjonuje amerykańska historyczka Barbara W. Tuchman w książce „Sierpniowe salwy”.
Marsz niemieckich armii przywodził na myśl pamiętany przez stulecia najazd Hunów na Galię. Bardziej przesądni Francuzi przypominali sobie też, iż 2 września 1870 r. pod Sedanem wojska pruskie, wspierane przez niemieckich sojuszników, zadały decydujący cios Napoleonowi III. Zaś potem Berlin narzucił Francji upokarzający pokój. Ale narastający strach zamieniał się nie w panikę, lecz w desperacką chęć walki. Mianowany wojskowym gubernatorem Paryża gen. Joseph Gallieni nie zamierzał miasta poddawać. „Nawet mosty w samym sercu miasta, jak Pont Neuf i Pont Alexandre, miały być wysadzone. Na wypadek, gdyby nieprzyjacielowi udało się przełamać linie obrony” – pisze Tuchman.
Ale 4 września Gallieni dowiedział się od zwiadu lotniczego, że niemiecka 2 Armia, dowodzona przez gen. Karla von Bülowa, zaraz po sforsowaniu Marny wstrzymała marsz. Gdy tymczasem 1 Armia Alexandra von Klucka nadal parła na Paryż. Z tego powodu między dwoma niemieckimi zgrupowaniami zaczęła się tworzyć duża luka. Gallieni natychmiast zażądał od naczelnego wodza armii francuskiej wykorzystania okazji i przeprowadzenia kontrofensywy. Generał Joseph Joffre zwlekał z podjęciem decyzji. „Piąty września wydawał się aliantom dniem jeszcze bardziej mrocznym. Mając jak dotąd same tylko klęski za sobą, ich przedstawiciele spotkali się tego ranka w Londynie dla podpisania paktu, zobowiązującego każdą ze stron do «niezawierania odrębnego pokoju w toku obecnej wojny»” – pisze Tuchman.