Artykuł
Histeria jest narzędziem słabych
Prawicowe media alarmują, że „rząd chce, by polskie dzieci uczyły się z niemieckiego podręcznika do historii”. W ciągu ostatniego tygodnia poświęcono tej sprawie wiele gniewnych lub szyderczych zdań. Z wypowiedzi protestujących wynika, że nie widzieli książki na oczy. Ona leży przede mną.
Miesiąc temu prezes niemieckiej Fundacji Adenauera Norbert Lammert nie tylko uczcił w Polsce 80. rocznicę nieudanego zamachu na Hitlera, ale zestawił ten spisek z Powstaniem Warszawskim. Na marginesie sporu, który wówczas wybuchł, pojawił się temat podręcznika. Powołał się na niego – jako na szansę poznania swojej historii przez Polaków i Niemców – prof. Krzysztof Ruchniewicz, niemcoznawca z Wrocławia, pełnomocnik ds. relacji polsko-niemieckich w MSZ.
Nie jestem entuzjastą niemieckiej polityki historycznej coraz dobitniej sugerującej, że Niemcy wywołali 20 lipca 1944 r. powstanie przeciw „okupującym ich” nazistom. Ale sięgnąłem do podręcznika. Trzy pierwsze jego tomy, do piątej, szóstej i siódmej klasy podstawówki, zostały dopuszczone do obiegu szkolnego w czasach PiS. Pozostał tom czwarty, dla klasy ósmej, obejmujący okres od 1939 r. do współczesności. Wydało go niedawno WSiP, bo dopiero teraz zgodził się na to MEN. Od razu trzeba zastrzec, że jest on jednym z kilku podręczników do wyboru. I nie jest to książka napisana przez Niemców dla Polaków. Czwarty tom ma 11 autorów: sześcioro niemieckich i pięcioro polskich.