Artykuł
Łatanie niebieskiego muru
Demokraci nie są już tą samą partią co w 2008 r. Wielu wyborców, którzy wtedy zagłosowali na Baracka Obamę, dziś stawia na republikanów
Kandydatka demokratów na prezydenta Kamala Harris na konwencji partyjnej w Chicago, 19 sierpnia 2024 r.
W amerykańskim słowniku wyborczym nie ma dziś częściej używanego terminu niż „niebieski mur”. Tak – od partyjnych barw demokratów – określa się pasma stanów rozsianych w regionie górnego Midwestu, północnego wschodu i Zachodniego Wybrzeża, które przez dużą część współczesnej historii USA uchodziły za bastion lewicy. I to tam szuka klucza do Białego Domu Kamala Harris. To jej zgromadzeni na konwencji w Chicago delegaci oficjalnie wręczyli w tym tygodniu prezydencką nominację. Przyspieszona kampania na razie nie mogłaby się dla niej układać lepiej: zjednoczyła wokół siebie partię, ściągnęła rekordowe fundusze, zdominowała dyskusje w stacjach informacyjnych, podbiła media społecznościowe. A przede wszystkim wyrwała z gorzkiego marazmu wyborców, którzy jeszcze nieco ponad miesiąc temu lamentowali, że wystawienie Joego Bidena – 81-letniego, coraz wyraźniej opadającego z sił kandydata – jest równoznaczne z zafundowaniem Ameryce drugich rządów Donalda Trumpa.
W tle rozentuzjazmowanego pochodu Harris wciąż majaczy jednak pamiętna batalia z 2016 r., w której Trump obalił niebieski mur, przechwytując Pensylwanię, Michigan i Wisconsin. Co prawda cztery lata później Biden odzyskał newralgiczne stany, ale zanim ogłosił, że rezygnuje z ubiegania się o drugą kadencję, był na dobrej drodze, żeby znowu je utracić. W ciągu ośmiu lat od szokującego werdyktu wyborczego Amerykanów krajobraz polityczny uległ dalszej polaryzacji, a antyestablishmentowe nastroje, które razem z Trumpem wyniosły do Waszyngtonu wianuszek jego naśladowców, nie tracą na sile. Najpewniejsza ścieżka demokratów do Białego Domu nadal wiedzie jednak przez trzy poprzemysłowe stany rozrzucone wokół Wielkich Jezior. Dlatego strategia Harris jest jasna: nie powtórzyć tam błędów Hillary Clinton.