Artykuł
Kaucja czy kwitek?
Do uruchomienia systemu kaucyjnego zostało mniej niż pół roku. Dziś wydaje się, że nie ma prawa zadziałać
System kaucyjny był zapowiadany jako przełom w drodze ku czystszemu środowisku i skuteczne narzędzie w walce z tysiącami ton opakowań, które każdego roku lądują w lasach, rzekach i morzach. Po raz pierwszy to wprowadzający je na rynek producenci, a nie samorządy i zwykli obywatele, mieli wziąć na siebie odpowiedzialność za zbieranie butelek i puszek.
Założenia wydają się wyjątkowo proste. Po 1 stycznia kupując napój w plastikowej (od 2026 r. także w szklanej) butelce albo metalowej puszce, dopłacimy 50 gr (w przypadku szkła wielorazowego – 1 zł), a następnie, oddając opakowanie, odzyskamy kaucję. Zwrotu będziemy mogli dokonać w każdym sklepie większym niż 200 mkw. oraz w tych mniejszych placówkach, które dobrowolnie przystąpią do systemu. Nikt nie będzie wymagał od nas paragonu, nie będziemy musieli wracać z butelką do punktu, w którym zrobiliśmy zakupy. O prawie do zwrotu kaucji będzie decydowało specjalne oznaczenie opakowania oraz nadrukowany pod nim kod kreskowy.
W teorii brzmi świetnie. Problem tkwi w tym, że trwający już prawie półtora roku proces wdrażania kaucji odsłonił mnóstwo niedoróbek. Kłopoty zaczęły się od prawie dwuletniego opóźnienia w implementowaniu przez Polskę unijnej dyrektywy SUP (Single Use Plastic). Stratę czasu starano się nadgonić, przygotowując naprędce projekty dwóch wdrażających unijne prawo ustaw. Odpowiedzialnym za ich kształt był ówczesny wiceminister Jacek Ozdoba z Solidarnej Polski. Pierwsza ustawa nakazuje doliczać opłatę do plastikowych kubków i opakowań na jedzenie na wynos oraz zmusza producentów do przytwierdzania nakrętek do butelek (to rozwiązanie głośno dziś krytykują partyjni koledzy ministra Ozdoby). Druga przewiduje obowiązek odzyskiwania przez producentów wypuszczonych przez nich na rynek butelek z plastiku i szkła wielorazowego oraz metalowych puszek. To właśnie ma umożliwić system kaucyjny.