Artykuł
Spotkamy się tu znów za rok
Wielu sporo by zapłaciło za widok płaczącej Marine Le Pen, a tu proszę – internet w ostatnich dniach pełen zdjęć, i to za darmo. Tyle że pochodzą z 2017 r., a liderka Frontu Narodowego (dziś Zjednoczenie Narodowe, RN) płacze na nich ze śmiechu. Tak ubawiła ją parodia rozmowy na temat prawa ziemi w wykonaniu humorysty Nicolasa Canteloupa. W sumie trochę prawda (Le Pen płacze), a trochę nie (tak naprawdę się śmieje).
Teraz do śmiechu jej zapewne nie jest – w końcu sondaże zapowiadały druzgocące zwycięstwo jej partii (o sondażowych przekłamaniach w sytuacji obowiązywania ordynacji jednomandatowej pisałem tydzień temu), a jej koalicja ostatecznie okazała się „dopiero” trzecią siłą w parlamencie.
Ona sama została wybrana w pierwszej turze. Zapewne było jednak szokiem, jak wielu kandydatów przepadło. Głównie ci, których Jordan Bardella – przewodniczący RN – nazwał czarnymi owcami. Nie dlatego, że ich poglądy szczególnie odbiegają od partyjnych (w takim przypadku nie trzymano by ich w partii, a już na pewno nie wystawiano w wyborach), lecz dlatego, że złamali narzuconą zasadę: tego nie mówimy publicznie.