Artykuł
Świadomość większa niż telefon
Wprowadzenie głosowania przez internet to olbrzymie przedsięwzięcie logistyczne, organizacyjne i prawne. Jeśli coś się nie uda, będzie pożywką dla oskarżeń o fałszowanie wyborów
Z Magdaleną Musiał-Karg rozmawiają Marek Mikołajczyk i Anna Wittenberg
Zagłosowałaby pani przez internet?
Tak. Skoro wysyłam pieniądze przez internet i traktuję bankowość elektroniczną jak bezpieczne narzędzie, to oddałabym w ten sposób również swój głos. O ile wiedziałabym, że mamy w państwie wiarygodny, bezpieczny system.
Tyle że o taki trudno?
Trudno. Taki system musiałby być wcześniej testowany przez dłuższy czas, aby znaleźć jego słabe punkty. Nie wiem, czy obecnie to by się w Polsce udało. W 2020 r. próbowano wdrożyć powszechne głosowanie korespondencyjne zaledwie w kilka tygodni, co oczywiście było niemożliwe.
Po co nam właściwie głosowanie przez internet?
Głównym argumentem powtarzanym przez polityków jest to, że możemy w ten sposób zwiększyć frekwencję wyborczą. Tyle że na to nie ma dowodów. Nie potwierdza tego praktyka żadnego kraju, który wdrożył takie rozwiązania. Zarówno wcześniejsze doświadczenia Szwajcarów, jak i obecne doświadczenia Estonii wskazują, że dochodzi do pewnego rodzaju transferu – ci, którzy głosowali wcześniej korespondencyjnie lub tradycyjnie, zaczęli wybierać o wiele wygodniejsze głosowanie internetowe. Później przekonywali się do niego także inni, ale nie miało to większego wpływu na frekwencję.