Artykuł
Kosmiczne ubezpieczenie
Kolonizacja wszechświata nie ma ekonomicznego sensu, ale warta jest ryzyka
Czy patrzysz w rozgwieżdżone niebo? Na pierwszy rzut oka niewiele się tam dzieje i literackie wizje międzygwiezdnych podróży i kolonizacji wszechświata, które wyszły spod pióra Asimova, Heinleina czy Lema, wydają się równie odległe, jak kilka dekad temu, gdy powstawały. Owszem, w przestrzeni kosmicznej są ludzie, ale to ledwie 10 osób prowadzących badania na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (MSK). Owszem, korzystamy z ziemskiej orbity, wystrzeliwując na nią satelity, ale przede wszystkim tę orbitę zaśmiecamy. Na 2 tys. aktywnych satelitów przypada 3 tys. martwych i ok. 34 tys. mniejszych śmieci, np. fragmentów rakiet. Unia Europejska uznała wręcz, że czas na regulacje, które powstrzymają zaśmiecanie orbity, i zamierza wymagać od kosmicznych firm przestrzegania zasad zrównoważonego rozwoju.
Skoro ledwo ludzkość wyściubiła nos poza Ziemię, wydając na to gigantyczne sumy, czy warto załamywać ręce nad tym, że nie ma ochoty na więcej? Z sondaży w USA wynika np., że Marsa chciałoby kolonizować nie więcej niż 11–12 proc. obywateli, a ponad połowa Amerykanów uważa, że rząd jest zbyt hojny dla NASA.
Marsjańska emigracja
Obserwacje rozgwieżdżonego nieba i pobieżna lektura informacji mogą utwierdzić nas w przekonaniu, że w materii podróży kosmicznych panuje zastój. Tak nie jest.
„Temat kolonizacji kosmosu szybko zbliżył się o kilka kroków do urzeczywistnienia dzięki znacznym postępom w dziedzinie napędu rakietowego i projektowania, astronautyki i astrofizyki, robotyki i medycyny” – podaje NASA. Ta cisza zapowiada być może burzę i ani się obejrzymy, a będziemy świadkami pierwszej misji załogowej na Marsa (być może z Elonem Muskiem na czele; twierdzi, że rozważa marsjańską emigrację).