Artykuł
Zróbmy to do licha, ale nie spieszmy się tak
Nie możemy się godzić na patologie w wymiarze sprawiedliwości. Ale nie możemy tracić z pola widzenia tego, że badanie legalności powołań odbije się bardzo negatywnie na sądach, zwłaszcza rejonowych
z Jarosławem Gwizdakiem rozmawia Piotr Szymaniak
Jesteśmy na progu wielkiego sprzątania w wymiarze sprawiedliwości. Jakie uczucia panu teraz towarzyszą? Obawa? Nadzieja? Podekscytowanie? Strach?
Jeżeli o mnie chodzi, to po trosze towarzyszy mi każde z powyższych.
A które dominuje?
Przez długi czas dominowała radość z tego, że partaczy, którzy psują system – czasami w sposób dość wysublimowany, a czasami naprawdę radykalny – udało się, mam nadzieję, odsunąć od władzy. Drugie uczucie, które mi towarzyszy, to podziw i szacunek – czemu jako INPRIS daliśmy wyraz w naszym oświadczeniu – dla środowiska prawniczego, zwłaszcza sędziowskiego i prokuratorskiego, które w większości okazało jedność i wzajemne wsparcie. Ostatnie czasy stworzyły albo uwypukliły takie postaci jak sędzia Tuleya czy sędzia Juszczyszyn, ale też takie jak sędzia Nawacki, sędzia Radzik czy członkowie niesławnej Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Dla mnie, jako osoby znającej to środowisko, nie było to niestety żadnym zaskoczeniem. Było nim raczej to, że sędziowie trzymają się mocno, a adwokaci generalnie wspierają tych, wobec których były stosowane represje. Mam nadzieję, że w końcu, po raz pierwszy od 1989 r., ten wymiar sprawiedliwości może stanie się bliższy obywatelom, że sąd będzie nie tylko obywateli rozumiał, lecz przy okazji sam będzie dla nich zrozumiały. Długo – jeszcze gdy byłem sędzią – leżało mi to bardzo na sercu, ale w pewnym momencie straciłem już nadzieję.