Artykuł
Sądne dni
Problem z Krajową Radą Sądownictwa można porównać do bicia fałszywych monet. Nie wystarczy wycofać ich z obiegu, żeby ukrócić patologię – trzeba jeszcze zatrzymać matrycę do ich produkcji
„Przywrócimy porządek prawny, zachwiany przez działania poprzedników. Sądy będą wolne od nacisków politycznych, prokuratura będzie niezależna i apolityczna. Zapewnimy legalność funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości i sądownictwa konstytucyjnego. Dołożymy wszelkich starań, aby przywrócić konstytucyjny i apolityczny kształt Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego” – czytamy w tekście umowy koalicyjnej podpisanej przez Koalicję Obywatelską, Trzecią Drogę i Lewicę. Kwestia przywracania praworządności znajduje się tam na drugim miejscu, zaraz po potrzebie zapewnienia bezpieczeństwa w obliczu wojny w Ukrainie. O tym, co trzeba zrobić, z grubsza wiadomo od lat, a projekty ustaw są gotowe lub na ukończeniu. Jednak od wiedzy „co” trzeba zrobić, do tego „jak” to zrobić, daleka droga. Zwłaszcza że zmiany mogą być torpedowane przez prezydenta – w przemówieniu podczas inauguracyjnego posiedzenia Sejmu dał do zrozumienia, że nie będzie się wahał korzystać z weta. A gdy to zawiedzie, zawsze będzie się można odwołać do Trybunału Konstytucyjnego. Pod wodzą Julii Przyłębskiej TK już nie raz udowodnił swoją lojalność wobec ugrupowania, które obsadziło obecny jego skład (powołany przez PiS sędzia Piotr Pszczółkowski jest wyjątkiem i to niezbyt znaczącym, bo jego kadencja kończy się w grudniu 2024 r.).