Artykuł
opinia
Geopolityczny dramat Ormian
Azerbejdżanowi wystarczyła doba, by zmusić samozwańczą Republikę Górskiego Karabachu, zwaną także Arcachem, do kapitulacji. Miejscowe władze zaczęły się już rozbrajać, po czym same zostaną rozwiązane, a region – zintegrowany z Azerbejdżanem. Wszystko wskazuje na to, że wraz z upadkiem Arcachu zakończy się też sięgająca czasów przed Chrystusem historia ormiańskiego osadnictwa w regionie.
W środę Baku wznowiło działania wojenne przeciwko skrawkom Górskiego Karabachu, które pozostały pod kontrolą miejscowych Ormian po przegranej wojnie z 2020 r. Rosyjskie siły pokojowe, które miały pilnować rozejmu, pozostały bierne, a moskiewska propaganda, choć Armenia pozostaje formalnym sojusznikiem Moskwy, obarczyła winą za nową eskalację Zachód, władze w Erywaniu i osobiście premiera Armenii Nikola Paszinjana. Ten, zdając sobie sprawę z osamotnienia, zastrzegł, że nie zdoła pomóc rodakom z Arcachu. Odpowiedziały mu wielotysięczne protesty w stolicy, choć był to raczej wyraz bezsilności. W ciągu minionych 30 lat potencjały Armenii i Azerbejdżanu się odwróciły, a petrodolary zarabiane przez Baku sprawiły, że przywrócenie utraconej w chaosie początku lat 90. integralności terytorialnej stało się kwestią czasu. Przez osłabienie Rosji wynikające z zaangażowania w wojnę z Ukrainą prezydent Azerbejdżanu İlham Aliyev uznał, że lepszego momentu na likwidację karabaskiego parapaństwa nie