Artykuł
Pracownicy, czyli grupa przebrzmiała
Donald Tusk odwiedza drukarnię w Lesznie, wrzesień 2023 r.
Do wyborców lepiej trafiają rozwiązania obniżające koszty życia niż poprawiające warunki aktywności zawodowej. Politycy partii głównego nurtu najwyraźniej to odczytali
Jeszcze niedawno hasła propracownicze były w polskiej polityce modne i na czasie. Dopiero w okolicach 2015 r. politycy zorientowali się, że istnieje nieco zapomniana grupa, która liczy aż kilkanaście milionów osób, więc reprezentowanie jej interesów może zapewnić całkiem sporo nowych wyborców. Prawo i Sprawiedliwość zdobyło władzę m.in. dzięki zapowiedzi wprowadzenia godzinowej stawki minimalnej i ograniczenia handlu w niedziele. Oba rozwiązania postulowały związki zawodowe, szczególnie NSZZ „Solidarność”.
Obietnice te zostały spełnione, a w 2019 r. sam Jarosław Kaczyński dorzucił deklarację, która w tamtym momencie brzmiała jeszcze bardziej rewolucyjnie. Krajowa pensja minimalna miała wzrosnąć do 4 tys. zł brutto „do końca 2023 r.”. Formalnie rzecz biorąc, propozycję tę PiS też spełniło, bo dziś już wiemy, że przyszłoroczna płaca minimalna ma wynieść dokładnie 4242 zł. Co prawda zacznie obowiązywać od stycznia, ale stosowne rozporządzenie znalazło się w Dzienniku Ustaw 15 września.
Paradoksalnie rządzącym pomogły tu kryzys inflacyjny i związana z nim presja na wzrost wynagrodzeń (choć ekonomiści spierają się o charakter tej relacji). W ostatnich dwóch latach pensje nominalne rosły w tempie dwucyfrowym, więc podnoszenie płacy minimalnej było łatwiejsze. Ale tym samym realizacja obietnicy Jarosława Kaczyńskiego będzie miała miejsce tylko na papierze. Od września 2019 r. ceny wzrosły bowiem o przeszło jedną trzecią. 4 tys. zł wówczas, gdy prezes PiS składał swoją deklarację, obecnie jest warte ok. 5,4 tys. zł.