Artykuł
Może i brzydcy, ale bogaci
W trzecim podejściu do atomu przynajmniej żadna wieś nie zniknie z mapy. Ale część mieszkańców i tak obawia się utraty tego, co budowali latami
Najpierw miał być Żarnowiec. Potem na liście potencjalnych lokalizacji elektrowni jądrowej znalazło się Kopalino-Lubiatowo w gminie Choczewo. Nowe plany zbliżyły ją do wsi Słajszewo.
Za pierwszym razem nikt nie śmiał protestować. Za drugim opór był skuteczny. Teraz jest, ale budowy obawia się mniejszość.
Kartoszyno
Pierwsze wzmianki o Kartoszynie pochodzą z XIII w., ale jego historia może być o kilkaset lat dłuższa. Na pewno na tyle długa, by korzenie wsi głęboko wrosły w kaszubską ziemię. Ponad 40 lat temu wyrwano je, by w tym miejscu zbudować pierwszą polską elektrownię atomową. Wieś zniknęła niepotrzebnie, bo po kilku latach projekt upadł.
Krzysztof Krzemiński, dziś burmistrz Redy, trafił na budowę w Żarnowcu jako młody inżynier po studiach na Politechnice Gdańskiej. Był rok 1983 i brakowało wykwalifikowanej kadry. W Żarnowcu zatrudniono wprawdzie ludzi, którzy pracowali już przy budowie elektrowni jądrowych w Czechosłowacji, NRD, Bułgarii czy na Węgrzech, ale nigdy sami ich nie prowadzili. Musieli szybko się uczyć, bo Trójmiasto ze swoimi stoczniami i całym przemysłem potrzebowało prądu. Od najbliższej elektrowni, Dolnej Odry, dzieliły je setki kilometrów sieci energetycznych. Jeszcze dłuższą drogę musiał przebyć prąd z elektrowni na Śląsku, a każdy kilometr to dodatkowe koszty i straty energii. Żarnowiec miał te problemy rozwiązać.