Artykuł
Szachy na szczytach
Ulice Nowego Delhi przed szczytem G20
Pekin już nie lekceważy indyjskiego wyzwania. To m.in. dlatego Xi Jinping demonstracyjnie odmówił przyjazdu do Nowego Delhi na szczyt G20
Ten tydzień przyniósł serię ważnych spotkań dyplomatycznych: najpierw Afrykański Szczyt Klimatyczny w Kenii, potem szczyt ASEAN – Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej w Indonezji. Ale ukoronowaniem serii będzie zaczynający się w sobotę w Indiach zlot liderów G20, czyli grupy najbogatszych (przynajmniej teoretycznie) państw świata.
Sceptycy twierdzą, że takie szczyty służą głównie autopromocji decydentów – i jest w tym sporo racji. Stopień skomplikowania współczesnej polityki powoduje, że decyzje i tak wypracowuje się przez długie tygodnie i miesiące, a zajmują się tym rzesze bezimiennych urzędników, dyplomatów i ekspertów. Coraz częściej – także oficerów służb specjalnych i komercyjnych lobbystów. Politycy co najwyżej wyznaczają ogólny kierunek i sprawują nadzór (czasami) nad rozstrzyganiem najbardziej newralgicznych kwestii. Ale potem, już w błysku fleszy, to oni ogłaszają szerokiej publice dobre lub złe nowiny. I biorą odpowiedzialność. A przynajmniej – powinni.
Nie lekceważmy jednak tych szczytów i nie sprowadzajmy ich jedynie do konferencji naszpikowanych ogólnikami, wystawnych rautów i wspólnych zdjęć. Nawet w dobie łatwych kontaktów zdalnych, a może właśnie szczególnie w warunkach ich upowszechnienia, ważna bywa możliwość bezpośredniego obserwowania przez decydenta sygnałów niewerbalnych: mimiki partnera, reakcji na niespodziewane słowa, relacji z jego zapleczem doradczym i urzędniczym. W tych formalnych i nieformalnych spotkaniach nawiązuje się lub pogłębia osobiste więzi, czasami ważniejsze od tonu dyplomatycznych depesz i oficjalnych komunikatów. To samo dotyczy ludzi z drugiego i trzeciego szeregu, którzy nie tylko obserwują się wzajemnie, lecz także mają okazję pogadać „bardziej po ludzku”.