Artykuł
Smok zaczyna obiad
Środkowoazjatycka ofensywa pozwoli Xi Jinpingowi na pokazanie się w rozgrywce wewnętrznej w roli skutecznego lidera rozbudowującego chińskie wpływy w tym newralgicznym regionie. A Rosja, jak się wydaje, powoli zostaje w nim z niczym
Prezydent Uzbekistanu Szawkat Mirzijojew i prezydent Chin Xi Jinping podczas ceremonii powitalnej w Samarkandzie
Założona nieco ponad dwie dekady temu Szanghajska Organizacja Współpracy (SCO) dość szybko – i mocno na wyrost – została przez niektórych ochrzczona mianem „azjatyckiego NATO”. Teoretycznie jej głównym zadaniem miało być koordynowanie współpracy państw kontynentu w zwalczaniu radykalnego islamizmu oraz terroryzmu i przestępczości zorganizowanej. W praktyce organizacja bardzo szybko zaczęła służyć przede wszystkim pilnowaniu, by w azjatyckim interiorze nie udała się żadna pro demokratyczna i prozachodnia rewolucja. Moskwa i Pekin, obwąchujące się wtedy jeszcze z dużą nieufnością, a jednocześnie wchodzące na nowy – o wiele bardziej asertywny niż w ostatniej dekadzie XX w. – kurs polityczny, pod tym względem były wyjątkowo zgodne i solidarne. Blok, obejmujący w charakterze „junior partnerów” także dawne radzieckie republiki środkowoazjatyckie, zachował przy tym charakter polityczny – komponent militarny pozostał na drugim planie, choć kolejne, przeprowadzane regularnie wspólne ćwiczenia wojskowe pozornie mogły wskazywać na co innego. Warto zresztą odnotować, że polegały one najczęściej na doskonaleniu scenariuszy interwencji przeciwko wewnętrznym rewoltom i zewnętrznej (w domyśle: zachodniej) dywersji. Antyzachodni charakter paktu i jego wewnętrzna spójność polityczna zostały nieco rozmyte w roku 2017, gdy przyjęto w szeregi Indie i Pakistan; stopniowo dopuszczano też do różnych form bliskiej kooperacji inne państwa, nawet spoza kontynentu (jako obserwatorów bądź „partnerów w dialogu”).