Strasburga już się nie boimy?
Prawdziwą miarą systemowego bezprawia nie jest brak reakcji na naruszenia prawa, lecz wybiórcze traktowanie orzeczeń, które owe naruszenia stwierdzają.
Pozornie wszystko wygląda prawidłowo. Obywatelowi zapewnia się system ochrony prawnej, z którego może skorzystać, gdy uzna, że władza łamie jego prawa. Może zatem wnieść skargę do sądów krajowych, a gdy nie jest zadowolony z ich rozstrzygnięć, wyjść ze swoją sprawą do gremiów międzynarodowych działających na podstawie wiążących strony umów, które podpisał m.in. jego kraj. Jeśli przekona je do swoich racji, usłyszy korzystny dla siebie wyrok. Zobowiązania międzynarodowe płynące z umów i traktatów nakładają wówczas na państwo obowiązek realizacji takiego wyroku. I tak z większymi lub mniejszymi problemami to się dotąd odbywało.
Aleja Szucha kontra Strasburg
Tymczasem kilka dni temu Ministerstwo Spraw Zagranicznych zakomunikowało ad publico, że nie zamierza wykonać prawomocnego wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPC) w Strasburgu z 8 listopada 2021 r. w głośnej sprawie Dolińska-Ficek i Ozimek (nr skarg 49868/19 i 57511/19). Sprawa dotyczyła dwójki sędziów, którzy zaskarżyli niekorzystne, bo odmawiające im rekomendacji awansowych, uchwały neo-KRS do Sądu Najwyższego. Ich odwołania zostały oddalone przez Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN (IKNiSP), która według orzecznictwa strasburskiego nie ma przymiotu sądu.