Artykuł
opinia
Polska nauka nie jest ważna dla polityków
Debata o sposobie zarządzania polską nauką staje się coraz gorętsza. Nie zawdzięczamy tego krnąbrności naukowców, lecz kolejnym bulwersującym decyzjom kierownictwa Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Jak zauważa Dariusz Jemielniak, wiceprezes Polskiej Akademii Nauk, „wpadki” ministerstwa nie są jedynie potknięciami, lecz regułą. To, co zaczęło się w Sieci Badawczej Łukasiewicz, potraktowanej jak zakład wodociągowy w małej wiosce po zmianie sołtysa, było zaledwie uwerturą. Protesty środowiska naukowego są tym gorętsze, że żadne wcześniejsze kierownictwo resortu nauki nie miało takiego kredytu zaufania i nie wiązano z nim takich nadziei na pozytywne zmiany, jak właśnie z ekipą, która po wyborach zajęła gmach przy Hożej. W ciągu zaledwie kilku miesięcy cały ten kapitał zaufania i nadziei został przez ministra Dariusza Wieczorka i jego wiceministrów roztrwoniony.
Dla historii polskiej nauki rządy Nowej Lewicy będą miały jedynie takie znaczenie, jakie dla historii bankowości mają napady na banki. Jeśli jednak zrekonstruujemy debaty i oceny ministrów nauki w ciągu minionych lat, to zauważymy, że każdy kolejny z nich był oceniany gorzej od swojego poprzednika – bez względu na polityczną afiliację. I jeśli środowisko naukowe – w przeważającej części, jak wszędzie na świecie, liberalne i sympatyzujące z lewicą – mówi dziś, że „za Czarnka było przynajmniej wiadomo, czego się spodziewać” – to polska lewica ustanowiła rekord świata w tempie zrażania do siebie swojego naturalnego zaplecza politycznego. Skoro zaś Nowa Lewica, jako partia obejmująca w podziale politycznych łupów „mało ważny”, naukowy odcinek polityki państwa, doprowadziła do największego kryzysu wizerunkowego rządu, to być może wkrótce zareaguje premier Donald Tusk.